Misjonarz z Syberii

Aktualności

W niedzielę 3 października gościliśmy w naszej parafii o. Arkadiusza Bajaka ze Zgromadzenia Księży Klaretynów, który od prawie 25 lat pracuje w dalekiej Syberii. Podczas Mszy św. niedzielnych dzielił się Słowem Bożym i refleksjami ze swojej pracy misyjnej.

W imieniu Księdza Misjonarza składamy serdeczne podziękowania za złożone ofiary, które pozwolą na dalsze utrzymanie tej placówki misyjnej.

Poniżej wywiad z o. Arkadiuszem Bajakiem z 2007 roku (https://niedziela.pl/artykul/48690/nd/Sluzba-na-Syberii-nie-jest-trudna)

Joanna Kruczyńska: – Jak Ojciec wspomina pierwsze spotkanie z Syberią?

O. Arkadiusz Bajak: – 10 lat temu wyjechałem na misje na daleką Syberię, do wielkiego miasta Krasnojarsk. Pierwsze moje doświadczenie było takie, że ponad osiem dni musiałem jechać pociągiem! Gdy wysiadłem na peron, przeżyłem pierwsze rozczarowanie: zamiast tłumów czekały na mnie dwie osoby, z których młodsza miała wtedy 95 lat. To była cała moja parafia. 8 tys. km od Polski te dwie babcie przywitały mnie chrześcijańskim pozdrowieniem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jeśli przez 70 lat nie wolno tam było chodzić do kościoła, rozmawiać po polsku i modlić się, to pojąłem bohaterstwo moich parafian, którzy przechowali wiarę w sercach. Pierwszą Mszę św. na Syberii odprawiłem w rozpadającym się domu, gdyż nie było kościoła, a zamiast tłumów były dwie wspomniane starsze osoby. Tej Eucharystii nie zapomnę nigdy, widziałem łzy radości w oczach moich babć — szczęście, że mogą wreszcie, po tylu latach, uczestniczyć we Mszy św.

– Jak obecnie wygląda parafia?

– Te dwie babcie jeszcze żyją i parafia powoli się rozrasta, ale nie pracuję już w Krasnojarsku. Od trzech lat jestem jeszcze dalej na wschód, w mieście Brack nad Bajkałem. Mamy tam mały kościółek, który dzięki pomocy polskich i niemieckich katolików przywieziono z Niemiec sześcioma samochodami. Teraz na Mszę św. przychodzi 30-40 osób, czasem 80. Mam dużą parafię, choć teraz tylko siedmiokrotnie większą od Polski (kiedyś była dziewięciokrotnie większa!). Kiedy jeżdżę do moich parafian, to w wielkim syberyjskim lesie co 300, 400 km spotykam wioskę, w której często mieszkają zaledwie dwie, trzy osoby. Stąd wielu moich parafian jest pozbawionych coniedzielnego uczestniczenia we Mszy św., dlatego, że nie mogę być jednocześnie w czterdziestu miejscach, tyle mam dojazdowych parafii.

– Mówił Ojciec, że ci ludzie przechowali wiarę w sercach. Czy poczucie bycia Polakami jest w nich równie silne?

– Kiedy raz na dwa lata jadę do Polski, to zawsze mówią: „Niech Ojciec pozdrowi wszystkich Polaków”. Oni czują się Polakami, mimo że bardzo wielu z nich nigdy nie było w Polsce. To rodzice przekazali im miłość do Ojczyzny i Pana Boga. Na Syberii przez tyle lat nie można było się modlić. Za posiadanie obrazka świętego czy różańca groziła kara śmierci — rozstrzeliwano całą rodzinę. Ci ludzie opowiadali, jak rodzice budzili ich o drugiej, trzeciej w nocy, kiedy już nikt nie mógł podsłuchać i donieść i modlili się, ucząc się modlitw na pamięć. Wspaniałe jest to, że tak daleko od Polski potrafią się modlić w języku polskim, chociaż nie mówią po polsku. Ci ludzie są bardzo wdzięczni. Jesteśmy małą rodziną, bo większość wspólnot parafialnych liczy od 10 do 30 osób i wszyscy znamy się z imienia i nazwiska. Kiedy jadę do Polski, to muszę im przysiąc, że wrócę i nie zostawię ich tam samych, bo już nie chcą żyć bez kapłana. Wszystko to sprawia, że służba na Syberii nie jest wcale trudna.

– Praca Ojca na dalekiej Syberii kojarzy się ze zsyłką…

– Nie jestem bohaterem. 10 lat minęło jak jedna chwila. Jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że dał mi łaskę bycia tam. Za nic mnie tam nie zesłano, nic złego w Polsce nie przeskrobałem! Widocznie Pan Bóg chciał, abym był z nimi.

– Nie jest tam Ojciec za karę, ludzie są życzliwi, czuje się Ojciec potrzebny. Czy więc jedyną dokuczliwą rzeczą są niewyobrażalne wręcz, ponad 60-stopniowe mrozy?

– Na Syberii nie mrozy są najgorsze. Najgorsza jest samotność. Od półtora roku w mojej parafii mieszkają również siostry zakonne, które bardzo mi pomagają, ale do najbliższego księdza mam tysiąc kilometrów. Tu, w Polsce, trudno sobie wyobrazić, że do spowiedzi trzeba jechać tak daleko, ale trzeba. Oczywiście, moi parafianie są wspaniałą rodziną, ale czasem mam ochotę z kimś porozmawiać po polsku. Tęsknota za krajem jest najgorsza, ale z drugiej strony chyba nie zamieniłbym się, żeby teraz wrócić do Polski.

– Na Syberii realizuje więc Ojciec swoje powołanie i dlatego ważne jest wsparcie modlitewne.

– Tak, proszę o modlitwę za siebie, bo nie jestem człowiekiem z żelaza. Jestem grzesznikiem, który ma słabości, czasem chwile zwątpienia. Potrzebna jest też modlitwa za moich parafian, za tych ludzi, którzy tam żyli 70 lat bez Pana Boga. Trudno im teraz przyjść do kościoła i uwierzyć w Boga. Ze swojej strony obiecuję modlitwę, razem z moimi parafianami.

– Bardzo dziękuję Ojcu za rozmowę. Myślę, że przyjazd Ojca do kraju zaowocuje modlitwą w intencji Ojca i naszych rodaków na Syberii. Szczęść Boże!

O. Arkadiusz Bajak ze Zgromadzenia Księży Albertynów od 10 lat pracuje na dalekiej Syberii. Rozmowa miała miejsce podczas krótkiego pobytu Zakonnika w Polsce w październiku i listopadzie 2006 r., kiedy przybył, by odwiedzić rodzinę, przyjaciół i opowiedzieć o swej pracy duszpasterskiej wśród Polaków na Wschodzie. Gościł m.in. w toruńskich parafiach Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Antoniego.